W „Irinie Palm” Sama Garbarskiego zakochała się publiczność podczas kilku ważnych festiwali. Zewsząd docierają głosy zachwytu nad filmem oraz wybitną kreacją Marianne Faithfull. Jednak w trakcie seansu trudno się doszukać źródeł powszechnej fascynacji.
Historia przedstawiona w brytyjskiej tragikomedii nosi znamiona oryginalności. Śledzimy losy Maggie (przereklamowana Marianne Faithfull), mieszkanki konserwatywnych, londyńskich przedmieść. Dla starszej kobiety, od siedmiu lat będącej wdową, najbliższą osobą jest syn Tom (Kevin Bishop). Maggie emocjonalnie związana jest również z wnuczkiem Ollie’em. Właśnie silne uczucie do poważnie chorego chłopca, dla którego szansą może być kosztowna operacja w Australii, spowoduje nieodwracalną zmianę w jej życiu. Kiedy okaże się, iż syn i synowa nie są w stanie uzyskać pieniędzy potrzebnych na pobyt za granicą - brytyjska służba zdrowia pokryje jedynie koszta samego zabiegu – bohaterka postanowi poszukać pracy. Okaże się to zadaniem niezwykle trudnym do zrealizowania, bo Maggie nigdzie dotychczas nie pracowała. Wreszcie trafi do sex-klubu, gdzie poszukiwane są hostessy czyli panie o gładkich dłoniach, zajmujące się masturbacją klientów. Po początkowych oporach, zwabiona możliwością łatwego i rychłego zarobku, zatrudnia się w klubie należącym do mężczyzny zwanego Mikky’m (Miko Manojlovic). Tam, w krótkim czasie, robi niebywałą karierę i staje się znana pod pseudonimem Irina Palm.
Sprawne poprowadzenie zawiązanej w ten sposób historii stanowi karkołomne zadanie. Istnieje poważne niebezpieczeństwo nadmiernej wulgaryzacji opowieści, wszak światek seksbiznesu nie jest miejscem premiującym pruderię i purytanizm. Ze względu na rodzaj wykonywanego przez bohaterkę zajęcia, nietrudno o groteskowość. Opowiadanie o szlachetnej babci, która poświęca własną godność dla uratowania umierającego wnuczka, wiąże się z ryzykiem osunięcia się w tani sentymentalizm.
ednak Garbarski przez długi czas potrafi skutecznie omijać te pułapki. W swoim filmie nie pokazuje męskich członków – widzimy tylko Maggie, siedzącą w kabinie i wykonującą rytmiczne ruchy dłonią. Kilkakrotnie kamera zagląda na drugą stronę kulis tego spektaklu i ukazuje nam odwiedzających Irinę Palm mężczyzn. To też obywa się bez detali. Historia nie staje się również groteskowa, choć niektóre sytuacje są naprawdę zabawne. Jak wtedy, gdy Mikky tłumaczy podczas rozmowy kwalifikacyjnej Maggie, że hostessa to w ich pracy eufemizm: „Czy wiesz, co oznacza słowo eufemizm? Ja też nie wiedziałem, mój prawnik mi powiedział”. Trudno się nie uśmiechnąć, kiedy obserwujemy bohaterkę, przystrajającą kabinę kwiatkami, wieszającą na ścianie ładny obrazek, przynoszącą do nocnego klubu ogromny termos. Kontrast między osobą protagonistki a porno-światem doskonale ukazuje scena, w której paraduje ona przez Sexy World w swoim fartuszku a’la babcia klozetowa, a w kadrze sąsiadują z nią młode, roznegliżowane dziewczyny, tańczące na rurkach.
Stereotypowo natomiast zostają sportretowane inne starsze mieszkanki londyńskich przedmieść. Nie szanują Maggie („Co ciekawego może dziać się w twoim nudnym życiu?”), a kiedy ujawnia im ona swoją niecodzienną profesje, nie potrafią tego zaakceptować. W pierwszej chwili możemy odnieść wrażenie, że trochę jej zazdroszczą, ale reżyser, jakby lekko wystraszony rozwojem sytuacji, wrzuca zgraną płytę i ucina wątek. Maggie zostaje w symboliczny sposób wyklęta – koleżanki znajdują nową partnerkę do gry w karty.
Niedokończona pozostaje również historia Luisy, pracującej w Sexy World na tym samym stanowisku co Irina Palm. Scenarzysta najpierw poświęca kilka scen na zbudowanie relacji między nią Maggie, by w połowie filmu nagle zrezygnować z postaci Luisy. Nie wybrzmiewa także na ekranie wątek demonicznego właściciela konkurencyjnego porno-klubu Dave’a. Sposób zaprezentowania jego epizodu powoduje, iż jest on bohaterem kompletnie niepotrzebnym. Nie wnosi do filmu ani dramatyzmu, ani komizmu a zostaje wykorzystany tylko do pokazania, że Mikky jednak nie postrzega Maggie w kategoriach biznesowych, jak twierdził w rozmowie.
Właśnie przemiana cynicznego gangstera we wdowca, marzącego o spokojnym życiu, może nawet z Maggie u boku, wypada blado. Garbarskiemu nie udaje się wytworzyć napięcia między parą bohaterów, a wyzyskany romantyzm należy zaliczyć do gatunku tych tanich.
Zawodzi również wynoszona pod niebiosa za tę rolę Marianne Faithfull. Muza Rolling Stonesów irytuje wąską gamą środków aktorskich – kiedy chce by jej postać była intrygująca, skupiała na sobie uwagę innych, to nic nie mówi, przemykając obok zdziwionych sąsiadów. Na szczęście, lepsze wrażenie pozostawiają po sobie odtwórcy pozostałych, ważnych dla filmu ról: Kevin Bishop i Miki Manojlovic. Grający Toma Bishop zapisuje się w naszej pamięci przede wszystkim świetną sceną eskalacji emocji. Mikky w interpretacji Manojlovica stanowi ciekawą, nieoczywistą postać. Wielka szkoda, że scenarzysta każe mu zmienić się w rzucającego Maggie tęskne spojrzenia grzecznego chłopca. W filmie widać też niedostatki formalne: plan bywa źle oświetlony, szwankuje kompozycja niektórych kadrów.
Garbarski stworzył prosta historię, którą zachwyciła się cała Europa. W odrażającym porno-świecie umieścił konserwatywną kobietę w sile wieku. Momentami jest się z czego pośmiać, bohaterowie są sympatyczni, a ich losy nie są nam całkiem obojętne. Jednak szereg błędów sprawił, że„Irina Palm” jest filmem zmarnowanej szansy. To eufemizm.
Lech Molińskirecenzja opublikowana w portalu g-punkt.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz