czwartek, 27 grudnia 2007

Poprawnie wywołana klisza

POPRAWNIE WYWOŁANA KLISZA (27.12.2007)

Z kabaretu do kina. Z offu na salony. Lekko upraszczając, oba zdania charakteryzują drogę, jaką pokonał Bartosz Brzeskot – reżyser komedii kryminalnej „Nie ma takiego numeru”. Były członek Grupy Rafała Kmity zmiksował wątki z „Vabanku”, „Ocean’s eleven” i paru innych filmów. Momentami z gracją, momentami topornie.

Początek filmu Brzeskota przywodzi na myśl „Przekręt” Guy’a Ritchie’ego – narrator Melchior zaczyna opowiadać historię. Podobnie jak w obrazie brytyjskim, jest to historia przekrętu. Tyle, że dalej pojawia się podobieństwo do dwóch produkcji wspomnianych wcześniej.

Celem w „Nie ma takiego numeru” będzie kasyno, należące do Koniakowskiego. Kasyno nietuzinkowe, bo pełniące funkcję pralni pieniędzy rządowych. Mózgiem całego skoku okazuje się właśnie Melchior, kasiarz-amator, który fachu włamywacza nauczył się – jak sam mówi – w... garderobie. Było to możliwe, ponieważ, przy okazji pracy w cyrku, terminował u boku mistrza rozbijania sejfów. Po otrzymaniu cynku o możliwym włamie, nasz bohater zaczyna kompletować ekipę. Dobiera rozmaitych współpracowników – dla każdego przewidując, precyzyjnie określone, zadanie. Niespełnionego boksera Pitera, którego głównym atutem jest rozbrajający uśmiech, deleguje do pracy w charakterze windziarza – miejscem zatrudnienia jest, oczywiście, hotel przy kasynie. Do Grubego pełni funkcję kierowcy oraz zajmuje się wszelkiego rodzaju zadaniami specjalnymi, wymagającymi zastosowania siły fizycznej – te ostatnie wykonuje zazwyczaj z bratem-bliźniakiem. Istotnym ogniwem planu jest Szpula, tzw. doliniara, czyli mistrzyni kradzieży kieszonkowej. Potrafi pozbawić szczęśliwego posiadacza portfela, karty, łańcuszka. Ekipa Melchiora nie byłaby pełna bez Dubeltowego Hrabii – specjalisty od gry w ruletkę, któremu w misternym planie przypada rola pokerzysty.

Jak widać, postaci wyraziste i – jak to w gatunku bywa – nakreślone grubą kreską. Z tym, że nikt od komedii kryminalnej nie oczekuje wysublimowanych portretów psychologicznych bohaterów. Najważniejsze jest widowisko. Niestety, z tym elementem u Brzeskota bywa różnie. Bronią się fragmenty, które zapewne polubiłby inżynier Mamoń, znany miłośnik tego, co już gdzieś wcześniej widział i słyszał. Nagromadzenie cytatów i odwołań jest naprawdę spore. Jednym z bohaterów jest Kwintowski – grany, żeby było zabawniej, przez Jana Machulskiego. Żeby było jeszcze śmieszniej – w finale pryska on do Wiednia – co bezpośrednio łączy się z serią „Vabank”. Smaczkiem aktorskim jest też występ Jana Nowickiego w roli... Wielkiego Szu, uczącego Dubeltowego Hrabię gry w pokera. Z filmu z Nowickim niemal skopiowana została scena karcianej potyczki Hrabii z Koniakowskim. Sposób filmowania z kolei przywodzi na myśl filmy Stevena Soderbergha o przygodach Danny’ego Oceana.

W „Nie ma takiego numeru” można czepiać się wielu rzeczy. Chwilami akcja rwie się w szwach, siada napięcie, sceny są stanowczo zbyt długie, przez co sprawiają wrażenie przegadanych. Nie sposób także przejść do porządku dziennego nad drewnianym aktorstwem większości obsady (przodują tutaj Agnieszka Ćwik w roli Szpuli oraz, grający Pitera, Piotr Plewa; lepsze wrażenie pozostawia po sobie właściwie tylko Dubeltowy Hrabia, czyli Bogusław Semotiuk). Jednak z drugiej strony nieopatrzone twarze aktorów w dużej mierze rekompensują niedostatki ekspresji. Niezbyt interesująco wygląda, nie mieszczący się w konwencji lekkiej komedii kryminalnej, wątek maltretowania Szpuli przez ojca-pijaczka. Ona już ładnych parę lat cieszy się dorosłością, ale nie potrafi zbuntować się przeciw wątłemu staruszkowi. Ani to śmieszne, ani przejmujące. W ogóle Brzeskotowi trochę zbyt rzadko – szczególnie jak na uznanego kabareciarza – udaje się rozbawić widza.

Można jednakże podejść do filmu inaczej – skupić się na jego offowym rodowodzie, uwzględnić wynikające stąd ograniczenia. Przymknąć oko na niedociągnięcia techniczne, zamiast tego ciesząc się wartką akcją, wprost najeżoną filmowymi cytatami, które Brzeskot i jego kompani umiejętnie powplatali w swój film. Wszak to dopiero debiutancka fabuła ekipy – i w dodatku nakręcona przed dwoma laty.

Zaczęło się od nominacji od OFFSKARA w 2005, a skończyło na ogólnopolskiej premierze kinowej pod koniec 2007. I wcale przyjaznych recenzjach. Godne pozazdroszczenia. Pozostaje mieć nadzieję, że następna produkcja Brzeskota – w wywiadzie zapowiadał „cacunio” fantasy – będzie mniej kserokopią a bardziej oryginałem.

Lech Moliński 3,5/6

Brak komentarzy: