Amerykańscy producenci filmowi od lat monitorują zagraniczne rynki. Następstwem są hollywoodzkie remake’i europejskich i azjatyckich produkcji – lub ekranizacje światowych bestsellerów literackich. Tymczasem macherom Fabryki Snów wymknęła się hitowa powieść z własnego podwórka – „Nie mów nikomu”. Kryminał Harlana Cobena przenieśli na szklany ekran Francuzi.
Nazwisko Cobena w Polsce nie jest specjalnym wabikiem dla widowni. Jego powieści nie cieszą się u nas szczególnym powodzeniem, co może być spowodowane chaotyczną polityką wydawniczą – zrezygnowano z klucza chronologicznego, książki prezentując czytelnikom bez zachowania kolejności.
Kryminały amerykańskiego powieściopisarza, ze swoją powtarzalnością motywów, sytuacji, a także podobieństwem poszczególnych postaci, są dumnym reprezentantem literatury popularnej. Niemal w każdej powieści akcja zawiązuje się poprzez dopadające bohatera – niewyjaśnione i traumatyczne – wydarzenia z przeszłości. Nie inaczej rzecz ma się przy okazji „Nie mów nikomu”, którego ekranową wersję podpisał 34-letni aktor („Po prostu razem”) i reżyser („Mon Idole”) Guillame Canet.
Alex i Margot (operuję imionami z francuskiego filmu – w powieściowym oryginale bohaterami byli David i Elizabeth. Obok przeniesienia akcji z Nowego Jorku do Paryża oraz rezygnacji z kilku wątków pobocznych jest to jedna z niewielu zmian względem literackiego pierwowzoru) udają się na romantyczny wypad nad jezioro – to miejsce ich pierwszego, jeszcze wczesnomłodzieńczego pocałunku. Wyjeżdżają tam w każdą rocznicę tego wydarzenia, skrupulatnie odnotowując kolejne wizyty na pobliskim drzewie. Wycieczka, którą obserwujemy w prologu, kończy się tragicznie – Margot zostaje zamordowana. Następnie akcja skacze 8 lat w przód – Alex oddaje się praktyce lekarskiej, ale jest wyraźnie przygaszony i nie potrafi usunąć z pamięci zmarłej małżonki. Niespodziewanie zaczyna otrzymywać e-maile, wskazujące, że jego żona jednak żyje. W tym samym czasie policja – wskutek pojawienia się nowych dowodów – wznawia śledztwo w sprawie morderstwa Margot Beck, wcześniej pochopnie zamknięte. Głównym podejrzanym jest Alex.
W dalszej części filmu przyjdzie nam śledzić powolne dochodzenie do prawdy przez bohatera, osaczonego z jednej strony przez paryskich policjantów, a z drugiej przez gangsterów.
Nie ma co ukrywać – film Caneta nie oferuje niczego oryginalnego, nie tworzy nowej jakości w kinie rozrywkowym. Jednocześnie „Nie mów nikomu” zdecydowanie odróżnia się od produkcji kryminalnych rodem z USA. Francuzi ograniczyli do niezbędnego minimum sekwencje podporządkowane akcji. W zamian obierając kurs na emocje, rządzące działaniem Alexa, na pierwszy plan wysuwając nie sensacyjną intrygę, lecz silne, ponadczasowe uczucie dwojga zakochanych. Pojawia się przesunięcie akcentów względem literackiego pierwowzoru – na pierwszy plan wysunięty zostaje przez reżysera wątek miłosny, co dzieje się kosztem thrillera. Chociaż należy dodać, jakby zadając kłam wcześniejszym stwierdzeniom, że jedną z najznamienitszych fragmentów filmu jest scena ucieczki bohatera przed policjantami – dynamiczna, pokazująca osaczenie Alexa przez funkcjonariuszy z kilku rozmaitych perspektyw.
Kluczowym elementem konstrukcji filmu jest aktorstwo Francois Cluzeta („Wariaci z Karaibów”), odtwarzającego główną rolę. Pisząc o Cluzecie, śmiało można zacytować reżysera, który mówił w wywiadzie: Francois nie gra roli, on ją przeżywa. Jego Alex Beck jest oddany pracy, ale nieszczęśliwy w życiu, chwyta się najmniejszej iskierki nadziei na odzyskanie Margot. Aktor przekonywająco oddaje niepowodzenie swojej postaci – obserwujemy rozczarowanie, rozgoryczenie, rozpacz, potem determinację w dążeniu do celu, graniczącą chwilami z obłędem. Wszystko udaje się osiągnąć Cluzetowi jedynie za pomocą oszczędnej mimiki.
Mocne wsparcie aktor otrzymuje w sugestywnej, znakomicie dopasowanej, muzyce, podkreślającej stan emocjonalny protagonisty. Delikatne – zazwyczaj gitarowe – dźwięki były improwizowane – nagrano je na żywo w jeden dzień. Autora ścieżki dźwiękowej – popularnego we Francji kompozytora Mathieu Chedida – nagrodzono statuetką Cezara.
Zresztą jedną z czterech, bo film doceniono ponadto w kategorii reżyserii, montażu oraz pierwszoplanowej roli męskiej (nagrodę otrzymał Cluzet). Deszcz wyróżnień, razem z rekordową frekwencją, dobitnie świadczą o sukcesie ekranizacji amerykańskiego kryminału na rodzimym rynku. Premiera „Nie mów nikomu”, do spółki z nie tak dawną obecnością na ekranach „Zakochanego Moliera” czy „Układu idealnego”, dowodzi, że we Francji kino rozrywkowe doczekało się naprawdę mocnej pozycji. Produkcje znad Sekwany wciąż różnią się od tytułów sprowadzanych zza Wielkiej Wody, zachowując europejski sznyt i charakter. Obecnie większość, granych w polskich kinach, filmów amerykańskich nie wykracza poza standardową papkę, przygotowywaną według jednej i tej samej matrycy. Świeży powiew nadchodzi właśnie z francuskich studiów filmowych, gdyż tamtejsi twórcy znacznie śmielej wykraczają poza paradygmat gatunkowy – czego przykładem zmodyfikowane w kierunku archetypicznej historii o sile miłości „Nie mów nikomu”, które w książkowym oryginale raczej nie pokonuje sztywnych ograniczeń powieści kryminalnej.
Canetowi należą się gromkie brawa za dobór muzyki czy konstrukcję pierwszoplanowego bohatera. Docenić trzeba dyskretne przemodelowanie opowieści. Efektem jest film zbliżony do literackiego pierwowzoru, ale jednak kładący akcenty w nieco innych miejscach. Żółta kartka za brak inwencji w scenie finałowej – rozwiązanie jest jeszcze do zaakceptowania na papierze, ale ekran obnaża jego niezborność i naiwność.
Lech Moliński 3,5/6recenzja opublikowana w portalu g-punkt.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz