piątek, 30 listopada 2007

Kontroler napięcia

Hollywood atakuje obecnie kolejna fala młodych i zdolnych twórców europejskich. Uznanie przyniosły im filmy ambitne i nietuzinkowe, ale w Fabryce Snów biorą się za reżyserię produkcyjniaków. Tylko niektórym udało się wyjść cało ze starcia z amerykańskim przemysłem filmowym, czego przykładem jest „Motel” Nimroda Antalla, autora „Kontrolerów”.

Streszczenie zwiastuje wyrób filmopodobny. Młode małżeństwo – naturalnie pogrążone w kryzysie – gubi drogę gdzieś na odludziu. Trafiają, jakże by inaczej, do motelu. Przynajmniej nie jest on nawiedzony, ale za to goście mają okazję zrobić karierę filmową w tzw. snuff movies - filmach rejestrujących sceny autentycznych morderstw. Bohaterowie nie są jednak w ciemię bici i podejmują nierówną walkę z prześladowcami.

Opis wskazuje na typową produkcję klasy Z, co to nawet nie leżała obok prawdziwego filmu. Scenariusz właściwie ani przez chwilę nie wyłamuje się ze schematu. Wezwany na pomoc policjant przyjeżdża w pojedynkę, poczynaniom małżeństwa również brak szczypty logiki. Tym, co ratuje „Motel”, od zatopienia w morzu gniotów, jest sprawna reżyseria Antalla. Jego zabiegi: niecodzienne prowadzenie kamery, częste zmiany rytmu narracji, pozwalają zbudować napięcie. Choć sztampowego finału nie udaje się podnieść z bezkresnego dna.

Czy ten film naprawdę musiał wyreżyserować Nimrod Antall? Można było zatrudnić sprawnego rzemieślnika, nie przymierzając D.J.’a Caruso. A talent autora „Kontrolerów” wykorzystać do lepszej historii.

Brak komentarzy: