piątek, 28 grudnia 2007

Historia obsesji

Historia obsesji (14.06.2007)

Po pięcioletniej przerwie, doczekaliśmy się premiery nowego filmu Davida Finchera, autora „Siedem” i „Podziemnego kręgu”. Poprzedni obraz - „Azyl” – okazał się fiaskiem zarówno artystycznym, jak i komercyjnym. Na szczęście najnowsza, oparta na faktach, produkcja pt. „Zodiak” potwierdza nieprzeciętny talent Finchera.

Reżyser, przez niektórych nazywany artystą kina gatunkowego, po raz pierwszy w swojej karierze zdecydował się sięgnąć po autentyczną historię. Postanowił opowiedzieć o seryjnym mordercy Zodiaku terroryzującym Zatokę San Francisco, nota bene do dziś nie ujętym. Za materiał źródłowy posłużyły mu hipotezy zawarte w dwóch książkach („Zodiac” i „Zodiac unmasked”) napisanych przez Roberta Graysmitha, wieloletniego pracownika San Francisco Chronicle, będącego najbliżej rozwiązania zagadki tożsamości zabójcy.

Morderca, o którym mowa w filmie, rozpoczął swą działalność czwartego lipca 1969 roku - w miejscowości Vallejo zamordował młodą kobietę oraz ciężko ranił nastoletniego chłopaka. Wkrótce po tym zdarzeniu wystosował do trzech gazet (San Francisco Chronicle, Vallejo Times-Herald i San Francisco Examiner) list, w którym podał szczegóły zbrodni oraz nadał sobie przydomek Zodiak. Zażądał od wszystkich dzienników publikacji treści oświadczenia oraz dołączonego do niego kryptogramu. Do redakcji tych czasopism pisywał aż do 1974 roku. Za każdym razem podawał informacje dotyczące morderstw popełnionych w ostatnim czasie w okolicach San Francisco. W swoich listach przyznał się do zamordowania trzydziestu siedmiu osób, ale tylko w pięciu przypadkach można ze stuprocentową pewnością stwierdzić jego winę. Dziś już wiadomo, iż wielokrotnie przypisywał sobie zbrodnie dokonane przez innych, o których przeczytał wcześniej w gazetach.

Tematem seryjnego mordercy zainteresował się, uwielbiający mroczne historie, David Fincher. Centralną postacią swojego najnowszego filmu nie uczynił jednak tytułowego bohatera. Znacznie większy potencjał dostrzegł w losach czterech mężczyzn, próbujących dopaść Zodiaka. Dave Toschi (Mark Ruffalo) i Bill Armstrong (Anthony Edwards) z wydziału zabójstw policji San Francisco, sprawą zbrodniarza zajmowali się z zawodowego obowiązku. Paul Avery (Robert Downey Jr) był w owym czasie dziennikarzem śledczym San Francisco Chronicle i pisał artykuły dotyczące działalności Zodiaka. Stopniowo wzrastało również zaangażowanie Roberta Graysmitha (Jake Gyllenhaal), karykaturzysty San Francisco Chronicle, który poświęcił wiele lat na rozwikłanie zagadki tożsamości, grasującego w latach siedemdziesiątych maniaka. Prowadzona przez Toschiego i Armstronga sprawa należała do najważniejszych w tamtym okresie. Do śledczych zgłaszały się setki osób, przyznających się do serii morderstw lub twierdzących, że znają zabójcę. Rozwiązanie sprawy hamowało jeszcze wiele rzeczy: walka z biurokracją, nieustanna kontrola ze strony prasy, zwykłe ludzkie błędy - jak wtedy, gdy po morderstwie taksówkarza dwójka posterunkowych przepuściła sprawcę mordu.

Dla Paula Avery’ego sprawa nieuchwytnego mordercy miała być przepustką do pierwszej ligi dziennikarstwa, okazała się jednak przyczyną jego klęski. Po serii artykułów Zodiak zwrócił się do niego bezpośrednio, grożąc śmiercią. Doprowadziło to do tego, że wszyscy żurnaliści w mieście nosili plakietki z napisem: Nie jestem Paulem Averym. Obsesyjne zainteresowanie sprawą wykazywał również rysownik San Francisco Chronicle i zarazem miłośnik zagadek, Robert Graysmith, który rozwiązał jedną z nadesłanych przez zabójcę, zaszyfrowanych informacji. Armstrong po siedmiu latach niekończącego się śledztwa zrezygnował z pracy w Wydziale Zabójstw, a Avery popadł w chorobę alkoholową. Także dla Toschiego i Graysmitha skutki zaangażowania w rozwikłanie zagadki mordercy nie były najlepsze.

Ich dramatyczne losy Fincher portretuje w sposób wyważony. Film ma niespieszne tempo, reżyser nie szarżuje - ogranicza stosowanie uwielbianego przez siebie, teledyskowego montażu. Dzięki błyskotliwej reżyserii niecierpliwie oczekujemy na zakończenie, które przecież znamy już przed rozpoczęciem seansu. Rewelacyjne są też zdjęcia - jak choćby ujęty z góry, zamglony most Golden Gate, wielokrotnie przecież filmowany, ale chyba nigdy dotąd w taki sposób; czy drobiazgowo oddana scena ulewy, z kroplami deszczu spadającymi na szybę samochodu - znakomicie budują atmosferę bezsilności. Fincher po raz kolejny pokazuje, że zdecydowanie chętniej operuje cieniem, aniżeli światłem.

Nieodłączną częścią kina Finchera jest plejada pojawiających się na ekranie, hollywoodzkich gwiazd. Występowali u niego m.in.: Morgan Freeman, Kevin Spacey, Michael Douglas, czy Jodie Foster. Dla Brada Pitta właśnie role Davida Millsa i Tylera Durdena były najlepszymi w dorobku. Także przy okazji „Zodiaka” reżyser współpracował z aktorską śmietanką. Lekko zbzikowany i wiecznie podchmielony, momentami przypominający kapitana Jacka Sparrowa, Paul Avery w wykonaniu Roberta Downey Jr., to już dziś jeden z kandydatów do Oscara za najlepszą rolę drugoplanową. Zmieniający wygląd niczym kameleon i grywający często bohaterów z różnych bajek (nieszczęśliwy romantyk z „Jak w niebie”; brodaty artysta w filmie „Moje życie beze mnie” czy gliniarz - cwaniak z „Zakładnika”) Mark Ruffalo tworzy jedną z najbardziej wyrazistych postaci policjantów w kinie ostatnich lat. Wreszcie możemy zapomnieć o jego wyczynach w filmach pokroju „Szkoły stewardess” i „Dziś 13, jutro 30”. Zaznaczają swoją obecność na ekranie Jake Gyllenhaal i Anthony Edwards, rewelacyjny jest cały drugi plan - na czele z Chloe Sevigny w roli żony Graysmitha i Philipem Bakerem Hallem, grającym grafologa Sherwooda.

„Zodiaka” można odczytywać jako świadectwo ewolucji poglądów reżysera i pewnego rodzaju polemikę z filmem „Siedem” (1995). Tam Fincher wykreował wizerunek psychopatycznego mordercy z misją, chcącego swoim postępowaniem uświadomić społeczeństwu jego błędy i głupotę. Ten typ bohatera od lat jest hołubiony przez hollywoodzkich producentów i wciąż dopisywane są nowe epizody jego historii (patrz seria „Piła” czy cztery filmy opowiadające losy Hannibala Lectera). John Doe (co w anglosaskiej terminologii policyjnej oznacza „nieznanego sprawcę”) jest metodyczny - swoje ofiary dobiera staranie, potem cierpliwie zabija, zgodnie z misternie skonstruowanym planem, w myśl biblijnych siedmiu grzechów głównych. Chce przez to pokazać degrengoladę współczesnego świata. Natomiast tytułowy bohater najnowszej produkcji Finchera jawi nam się jako osobnik, przede wszystkim, szukający uznania i rozgłosu. Za jego działalnością nie kryła się żadna ideologia, a oglądane na ekranie sceny morderstw pokazują, że Zodiak wcale nie celebrował swoich zbrodni. Więcej, nie kierował się żadnym kluczem przy doborze ofiar - nie zabijał wyłącznie WASP-ów, ani samych hipisów czy czarnych, lecz przypadkowe osoby.

„Zodiak” Davida Finchera jest filmem nietuzinkowym. Udaje - szczególnie w pierwszej części - thriller, będąc w rzeczywistości dramatem o ludzkich obsesjach. Reżyser dekonstruuje mit filmowego psychopaty, metodycznego, działającego według planu killera. Urzeka prostota finału, jego ascetyczna forma oraz minimalny przekaz treściowy. Nowy film Finchera byłby sporo gorszy bez rewelacyjnych zdjęć, pogrążonego w ciemnościach, San Francisco minionych lat.

Lech Moliński 5,5/6

recenzja opublikowana w portalu g-punkt.pl oraz artzinie Nowe Tworzywo

Brak komentarzy: