Literatura na ekranie (11.12.2007)
Jaki smak ma miłość? Tytuł filmu „Smaki miłości” sugeruje istnienie wielosmakowości najmocniejszego z ludzkich uczuć. Jednak u reżysera Roberta Bentona inne smaki nokautuje posmak miłosnej goryczki. Zakochać się jest łatwo, trudniej obiektem fascynacji uczynić prawidłową osobę, a także przetrwać próbę miłości.
Takim – bez dwóch zdań – nietrafionym związkiem jest małżeństwo Bradley’a i Kathryn. On (Greg Kinnear o wzroku zbitego cocker-spaniela) nie zwraca uwagi na jej potrzeby – w prezencie ofiarowuje żonie szczeniaka, chociaż Kathryn psów nie cierpi. W rezultacie porzuca go dla innej kobiety. Ich rozstanie przewidział Harry Stevenson (Morgan Freeman) – profesor uczelni, znawca starożytnej Grecji, a także znajomy Bradley’a, godzinami przesiadujący w kawiarence młodszego kolegi i obserwujący otaczający świat, trochę na kształt osoby wszechwiedzącej, nadprzyrodzonej.
Wspomniana kafejka jest spoiwem łączącym bohaterów spektaklu. Tam dochodzi do spotkania Chloe i Oscara – dwojga młodych ludzi, którzy są na świecie niezwykle samotni. Chłopak, co prawda, mieszka z ojcem, ale ich relacja jest toksyczna. Także w kawiarni Bradley pozna kolejny obiekt swoich westchnień – Dianę Croce (wciąż atrakcyjna Radha Mitchell).
Harry miłosne przygody, narodziny związków obserwuje z dystansu, ale jego również dotykają ludzkie problemy – nie może dojść do siebie po niedawnej śmierci dorosłego syna. Brak mu chęci do życia, które raczej przypomina wegetację.
W niespiesznym tempie, rozbity na małe punkciki kulminacyjne – bez tego „właściwego” – toczy się ten film. Trochę nazbyt literacki, jak na historię opowiadaną na ekranie, ale wszystko staje się jasne, gdy wiemy, że „Smaki miłości” są adaptacją powieści Charlesa Baxtera. Jego literackość objawia się głównie w konstrukcji postaci, którym daleko do pełnokrwistości, mienią się raczej jako reprezentacje życiowych postaw w temacie miłość. Bradley nie wyciąga wniosków z wcześniejszych porażek i w miłość bezrefleksyjnie się zanurza, Chloe i Oscar to przykład miłości wbrew wszystkiemu, Diana swoim emocjonalnym chłodem egzemplifikuje współczesną obawę przed zaangażowaniem.
Zwiastun „Smaków miłości” sugerował komedię romantyczną. Filmowi Bentona daleko jednak do lukrowanych uspokajaczy serc. Mało w nim słodyczy – jeśli już jest śmiech, to gorzki. Nie brakuje słonych łez. Niektóre oczyszczają i edukują, inne kapią bez żadnej nadziei. Wydaje się, że czas osuszy je wszystkie, ale trudno uwierzyć, że życiowe filmowych postaci po zakończeniu seansu stanie się proste i wolne od smutku.
Przedmiotowe potraktowanie bohaterów przez reżysera (to już nie ta forma, co wtedy, gdy dostawał Oscara za „Sprawę Kramerów”) psuje wrażenie całości. Nie ulega wątpliwości, że poruszone problemy – choć niespecjalnie nowatorskie – są aktualne i interesujące dla współczesnego widza. Poza tym – z pominięciem paru chwil sztampy – dobry, zniuansowany jest scenariusz filmu. Szkoda, że odbiorca otrzymał tak mało szans, by przejąć się losami Harry’ego, Bradley’a i spółki. To raczej literatura na ekranie, aniżeli film.
recenzja opublikowana w portalu relaz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz